Gdzieś na odludziu, w lesie mieszka Herbert
Molin. Samotnik, który pragnie tylko świętego spokoju a czas zabija codziennym układaniem
puzzli i pląsaniem po domu tango. I oto pewnego dnia zostaje on w okrutny
sposób zamordowany. Obrażenia wskazują, że morderca pofatygował się tu
specjalnie dla Molina. To musiała być zemsta. Tylko za co? Tymczasem gdzieś
daleko, policjant Stefan Lindman – główny bohater książki – dowiaduje się, że
ma nowotwór. Postanawia wykorzystać czas, przed podjęciem chemioterapii, na
samotny urlop. Dociera do niego informacja o śmierci Herberta (pracowali kiedyś
razem). Chce zająć głowę czymś innym niż własną chorobą więc wyrusza do miasteczka
gdzie mieszkał Herbert żeby spróbować rozwikłać zagadkę okrutnego morderstwa.
Na miejscu poznaje sympatycznego śledczego o imieniu Giuseppe i niejako zostaje
dopuszczony do śledztwa. Wkrótce wychodzą na jaw sekrety z życia ofiary. Kim
był i czym się zajmował i dlaczego uciekł przed światem na to odludzie. Teraz
pozostaje już tylko znaleźć mściciela. Tematyka bardzo interesująca i dlatego
liczyłam na więcej. A było o czym pisać. Niestety okazało się, że esencji jest
niewiele ale za to masa wątków, które i tak potraktowane zostały
powierzchownie. Historia rozciągnięta do granic możliwości i stąd te 500 stron.
Przeczytałam do końca ale nie mogę powiedzieć żebym nie mogła się oderwać. Mogłam
i to wiele razy. I dochodzę do wniosku, że chyba skandynawskie kryminały nie są
dla mnie. Jak już wybieram sensację to chcę żeby na każdej stronie coś się
działo (tak jak było w przypadku Millenium, którym się zachwyciłam). Tymczasem
w kolejnym kryminale z północy śledczy są na jakiś zwooolniooonyyych ooobroootaaach
i wszystko ciągnie się jak flaki z olejem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz