Paul i Lorna to młode angielskie
małżeństwo. Pewnego dnia pod wpływem impulsu postanawiają rzucić wszystko i
przenieść się do małego miasteczka we Francji by tam w pięknych okolicznościach przyrody prowadzić
własną oberżę. Sprzedają wszystko i ruszają na podbój Pirenejów. Na miejscu
okazuje się, że wymarzona oberża jest w opłakanym stanie. Bród, smród i ubóstwo.
Po chwilowym załamaniu biorą się jednak za pracę z nadzieją, ze wszystko będzie
dobrze. Niestety nic nie idzie tak jak powinno. Miejscowi nie są zbyt
przychylnie nastawieni do obcych. Prym w tym wiedzie sam mer miasteczka, który wykorzystując
swoje stanowisko, postanawia pozbyć się intruzów. Na tle zmagań głównych
bohaterów poznajemy również historie innych postaci z książki. Na szczęście bardzo
szybko Paul i Laura zyskują sobie przychylność co poniektórych aby na koniec
książki całą grupą stawić czoło merowi i jego zapędom na oberżę.
Z reguły nie
czytam powieści typu „moja cukiernia, Toskania, karczma, oberża i itp”. A
jednak sięgnęłam z ciekawości żeby poznać zjawisko. Nie ma tu zawiłych zwrotów
akcji i jak można się z tego typu opowieści domyślać, wszystko kończy się
ogólnym happy endem. „Francuska oberża” to bardzo ciepła i sympatyczna literatura.
Jeżeli ktoś jest fanem tego typu historii to z całą pewnością nie zawiedzie
się. Ja natomiast wiem, że „moje rozlewiska i inne” to nie jest moja bajka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz