Nie wiem czemu tak uparłam się na tę książkę. Jak ją w końcu dorwałam to już nawet nie pamiętałam o czym miała być. Ten kozioł z okładki chyba bardzo mnie intrygował (a swoją drogą genialna okładka).
Blokers imieniem Grzegorz trafia do szpitala ze złamanym nosem (napisałabym dresiarz ale Grzegorz już na pierwszych stronach skarży się na stereotypy w ocenianiu ludzi). Tak więc: blokersowi Grześkowi zajumali telefon a przy okazji dostał z bańki i złamał kinola. W szpitalu okazało się, że potrzebna będzie jednak operacja i w ten sposób Grzesiu trafia na salę do Kurza, Marudy i Czwartego (Pana Stasia). Maruda wkrótce opuszcza szpital i panowie zostają we trzech. Nieco dziwny Czwarty zaczyna gorączkować i majaczyć. Po jakimś czasie Grzesiu i Kurz wciągają się w te opowieści. Mało tego. Są coraz bardziej pewni, że Czwarty opowiada im w gorączce tak na prawdę straszną historię swojego życia. Na domiar złego w tym samym czasie w szpitalu zaczynają dziać się przerażające rzeczy. Wkrótce nasi bohaterowie zostają sami i zdani są tylko na siebie....
A zaczęło się tak niewinnie: śmiałam się na początku i myślałam, że będzie tak do końca. Nie było. Potem było ciasno, duszno - jakby mnie ktoś za gardło ściskał. W głowie mam mętlik - tyle chciałabym o niej napisać. Od kilku dni chodzę i myślę o tej historii. Dawno nie czytałam książki, która trzymałaby mnie tyle po zakończeniu czytania. Panu Małeckiemu zazdroszczę talentu. Przekazał coś bardzo istotnego w taki prosty i jednocześnie niesamowity sposób. Gratulacje.
Od dawna mam ochote na tą książkę! Jest na liście książek do przeczytania, czekam kiedy wpadnie w moje ręce.
OdpowiedzUsuńps. Bardzo zachęcająca recenzja!
Pozdrawiam serdecznie! :)
Dzięki za komentarz. Jeszcze raz gorąco polecam - książka pełna niespodzianek i na dodatek mądra.
OdpowiedzUsuń