Czytam sobie książki

czwartek, 26 stycznia 2012

3 razy R - Hanna Cygler


Opowieść o trzech dorosłych kobietach i ich rodzinach. O łączących je relacjach i o tym jak cienka jest granica pomiędzy przyjaźnią a nienawiścią. Olga, Klaudia i Lidia żyją w przyjaźni i prowadzą własną firmę. Wspaniale się dogadują w pracy i poza nią. Na pierwszy rzut oka niczego nie brakuje im do szczęścia. Olga i Lidia mają mężów i dzieci. Klaudia natomiast pomiędzy krótkimi nieudanymi znajomościami jest sama. Na zewnątrz trzy przedsiębiorcze szczęśliwe kobiety ale dramaty rozgrywają się wewnątrz ich dusz. Olga ma bardzo trudną przeszłość, którą ukrywa przed wszystkimi. Klaudia skrywa pod powierzchownością nowoczesnej singielki tęsknotę za stałym związkiem i rodziną. Na Lidię spada nagle opieka nad zbuntowaną córką z pierwszego małżeństwa swojego męża i jego chorym ojcem. Wszystko to sprawia, że ich życie wywraca się do góry nogami, ich historie zazębiają się i niszczą wszystko po drodze. Kobiety, które ufały sobie wzajemnie nagle stają się zaciekłymi wrogami.

Jest tu sensacja, miłość i dramat. Bałam się, że trochę tego za dużo jak dla mnie ale okazało się, że nie mogłam oderwać się od tej opowieści. Wszystko w tej książce jest odpowiednio wyważone przez co mogłam mieć wybór: mogłam lubić bohaterki lub nie, mogłam im współczuć lub je potępiać. Zakończenie również mnie nie rozczarowało - jest niejednoznaczne.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Zapiski stanu poważnego - Monika Szwaja

Książka zajęła III miejsce w konkursie na polską Bridget Jones. Postanowiłam zacząć od tego zdania ze zwykłego lenistwa bo hasło Bridget Jones powinno już coś dawać do myślenia. Albo się to lubi albo nie. Jeśli chcemy czytać o trzydziestkach z problemami sercowymi, pracującymi w dużym mieście to o tym właśnie jest ta książka. Bohaterka zwana Wiktorią tudzież (o zgrozo) Wicią jest singielką i pracuje w regionalnej telewizji. Jak przystało (oczywiście według autorki) na podręcznikową singielkę sypia jednocześnie z żonatym kolegą i o 10 lat młodszym studentem. Ale zacznijmy od początku: na początku Wiktoria dowiaduje się, że jest w ciąży i nie wie kto jest ojcem. Już na następnych stronach jeden z panów zostaje wyeliminowany z przyczyn medycznych. Wkrótce drugi z panów deklaruje że.. „chciałby zapomnieć o tym incydencie albowiem właśnie się żeni”. Nie żeby nasza Wicia (brrr) czegoś oczekiwała od facetów. Wręcz przeciwnie gosia samosia chciała ich tylko poinformować i tyle. Ale jednak naszej bohaterce troszkę minka rzednie gdy zostaje całkiem sama. Nie ma jednak czasu zastanawiać się nad tym bo w robocie właśnie szykuje się do zrobienia gorący reportaż. Potem Wicia (brrr) się zakocha z wzajemnością ale oczywiście nie obędzie się rzucanych pod nogi miłości kłód, belek itp. utrudniaczy. A wszystko to okraszone trzymającymi w napięciu szczegółowymi opisami pracy na planie i poza nim, włączając w to finał „którejśtam” Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Zdecydowanie nie jestem targetem dla autorów takich powieści. Bohaterowie są tak schematyczni, że aż boli. Za główną bohaterką nie przepadałam od pierwszej strony. I o ile po skończeniu miałam ochotę sięgnąć po inną książkę pisarki bo ciągle słyszałam wokół „Szwaja” i „Szwaja” i że „super”, to gdzieś przeczytałam, że wszystkie bohaterki jej książek są takie same. Chyba nie mam ochoty już tego sprawdzać, w końcu na świecie jest tyle jeszcze do przeczytania...

sobota, 21 stycznia 2012

Spotkanie w Bagdadzie - Agatha Christie


Moja ulubiona autorka kryminałów zabiera nas tym razem w egzotyczny świat Wschodu. Razem z rezolutną Victorią Jones będziemy podróżować po gorącej Arabii. A to wszystko z miłości. Victoria jest kiepską stenotypistką i z dnia na dzień traci pracę. Siedząc w parku na ławce właśnie zastanawia się „co dalej”, kiedy przysiada się do niej atrakcyjny młodzieniec. Toczy się miła niezobowiązująca rozmowa, po czym młody chłopak (Edward) żegna się bo wkrótce wyrusza do Bagdadu. Na koniec robi Victorii zdjęcie na pamiątkę. Victoria zostaje sama i już ma plan na przyszłość. l Postanawia wyruszyć do Bagdadu śladem Edwarda. Bo proszę ja Was - Victoria właśnie się zakochała. Dziewczyna ma tylko kilka funtów przy duszy ale nadrabia rezolutnością i wkrótce jest już w drodze do Arabii. Biedna jak mysz kościelna, trochę bezczelna ale z całą pewnością sympatyczna Victoria zostaje wplątana w wielką aferę szpiegowską. Tradycyjnie już i tym razem możemy tylko zgadywać, kto w powieści jest po ciemnej stronie mocy, kogo należałoby unikać a do kogo zwrócić się o pomoc. Nasza bohaterka czasem trafia a innym razem wpada w nie lada kłopoty.
Bardzo zgrabna powieść ale tym razem bez żadnych słynnych detektywów. Tym razem bohaterka musi poradzić sobie sama. W tej historii najważniejsza jest przygoda i główna bohaterka. Jak dla mnie za mało tu kryminału. Agatha Christie przyzwyczaiła mnie do główkowania „kto zabił” a tutaj tego mi zabrakło. Czytało mi się bardzo przyjemnie ale przyznaję, że szału nie było.

czwartek, 19 stycznia 2012

Tak wyszło - Amélie Nothomb

 

Baptiste ma 39 lat i prowadzi spokojne życie urzędnika. Pewnego dnia wpuszcza do domu przypadkowego gościa, potrzebującego skorzystać z telefonu. Mężczyzna wybiera numer po czym dostaje zawału i umiera na miejscu. Po pierwszym szoku, w Babtista wstępuje jakieś licho i po obejrzeniu dokumentów zmarłego, postanawia wyjść po prostu z domu i wejść w rolę biedaka, którego zostawił u siebie na dywanie. Jedzie pod dom Olafa Sildura i wchodzi do środka. Książeczka jest na tyle cieniutka, że jeśli napisze więcej to zbliżę się niebezpiecznie do końca opowieści. 
To moje drugie spotkanie z Amelie Nothomb. Na razie jest dziwnie i nie mogę rozgryźć tej autorki. Po raz drugi jestem zachwycona początkiem opowieści i niestety po raz drugi rozczarowana jej końcem. Historia „Tak wyszło” jest nieprawdopodobna a morał z niej płynący - tak oczywisty, że aż żeby zgrzytają. Na szczęście autorka ma lekkie pióro i czyta się to bardzo przyjemnie a co ważniejsze – ciekawość zżera „co jest na następnej stronie?”.

środa, 18 stycznia 2012

Krasomówca - Amélie Nothomb

 
Małżeństwo Emil i Juliette Hazel przeprowadzają się na wieś. Pragną odludnej okolicy, ciszy i spokoju. Nic i nikt nie jest im potrzebny do szczęścia. Mają ponad sześćdziesiąt lat, są na emeryturach i bardzo się kochają. Są ze sobą od dzieciństwa i nadal nie są sobą znudzeni. To kulturalni, wykształceni i delikatni ludzie. Znajdują idealny dom w odludnej okolicy. Są przekonani, ze znaleźli swoje miejsce na ziemi.  Mają tylko jednego sąsiada, ale gdy dowiadują się, że to lekarz, nawet w tym widzą zrządzenie losu. Wszystko wydaje się idealne. Już pierwszego dnia sąsiad składa im wizytę. Nikogo to nie dziwi, bo przecież to naturalne. Ot, sąsiedzka wizyta na przywitanie nowych mieszkańców. Wszystko zmieni się już po kilku minutach. Palamede Bernardin, wchodzi, siada i ...... nie raczy wypowiedzieć więcej niż „tak” lub „nie”. Konwersacja jest mocno utrudniona i zaczyna męczyć gospodarzy. Niestety następnego dnia sytuacja ku zdziwieniu Emila i Juliette powtarza się. Trzeciego dnia, również. Kolejnego dnia próbują udawać, że ich nie ma ale sąsiad wali do drzwi z takim impetem, że dają za wygrana i otwierają.  Tak zaczyna się opowieść. Potem poznajemy równie odrażającą czcigodną małżonkę Pana Bernardin.
Przyznaję, że mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Mam wrażenie, że moja sympatia skierowała się w przeciwną stronę niż w założeniu autorki. Palamede Bernardin, mimo pokazania go w odpychający sposób (gbur i kawał chama) to dla mnie postać tragiczna. Zakończenie nie zaskoczyło mnie ale niestety trochę rozczarowało.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Villas. Nic przecież nie mam do ukrycia – Iza Michalewicz, Jerzy Danilewicz



Nigdy nie byłam, nie jestem i raczej nie będę fanką Violetty Villas. Lubię za to bardzo biografie a że Violetta Villas była bardzo kolorową postacią, to musiałam mieć tę książkę. Już pierwsze strony zatrzymały mnie przy niej przez cały dzień – do póki nie skończyłam.

Można było to zepsuć. Można było napisać patetycznie albo po prostu bujać ile wlezie (przepraszam – koloryzować). Na szczęście autorzy nie są fanami ślepo zapatrzonymi w gwiazdę, i moim skromnym zdaniem, bardzo rzetelnie pokazali gwiazdę Violetty. Z jej zaletami ale też z całą gamą wad. 
Żadną nowością nie będzie to, że artystka była trudna, że wymyślała niestworzone historie na swój temat. Autorzy obalili wiele takich historii, docierając do dokumentów i świadków. Znalazłam też tutaj wiele rzeczy o których nie miałam pojęcia. No i otworzyły mi się oczy. Myślę, że to nie była osoba chimeryczna i rozkapryszona.  Myślę, że to był biedny chory człowiek. A jej chorobę psychiczną od zawsze mylono z okropnym charakterem. Jak tylko odłożyłam książkę na półkę sięgnęłam po komputer i zaczęłam szukać muzyki, zdjęć, filmów. I tu kolejne zdziwienie. Ona miała rzeczywiście wielki talent, tylko niestety nie było tego widać w tych nieszczęsnych przaśnych piosenkach. Wystarczy natomiast posłuchać Traviaty w wykonaniu Violetty Villas i…. rzeczywiście pięknie.

Nigdy nie przypuszczałam, ze wzruszy mnie ta książka. A jednak. Nigdy nie przypuszczałam, że przez tę książkę będę chciała posłuchać Violetty Villas. A jednak. Pies chciał na spacer, kawa stygła, jakieś smsy brzęczały a ja czytałam na jednym wdechu. Świetnie napisane o interesującym człowieku. Brawo.





środa, 11 stycznia 2012

Trzech panów w łódce nie licząc psa - Jerome K. Jerome



Jeśli ktoś lubi angielski humor, to trzech „panów w łódce...” jest dla niego lekturą obowiązkową. Akcja powieści dzieje się w XIX wieku, w Angli a ściślej mówiąc w Londynie i wzdłuż brzegów Tamizy. Trzech dżentelmenów George, Harris i Jerome (narrator) postanawiają wyruszyć w podróż łodzią po Tamizie. Towarzyszy im Montmorency - szalony foksterier. Już na wstępie, kiedy Jerome podczas czytania poradnika medycznego zaczyna odnajdować u siebie objawy wszystkich chorób wymienionych w książce lub przy okazji sporządzania przez naszych bohaterów listy rzeczy na łódź, widzimy, z kim i czym będziemy mieli do czynienia. Wiadomo, że będzie śmiesznie. Aż trudno uwierzyć, że „Trzech panów...” miało być przewodnikiem turystycznym po Tamizie. Owszem, znajdziemy tu opisy ciekawych miejsc nad brzegami rzeki ale górę bierze historia współżycia na łodzi naszych bohaterów, psa oraz anegdoty z ich życia.
Nie dziwię się, że książka jest hitem na całym świecie od ponad 100 lat. Jest po prostu o każdym z nas. Ja w każdej anegdocie widziałam albo siebie albo kogoś mi bliskiego. I o ile niestety w rzeczywistości takie zachowania mogą nas irytować to na kartach książki bawią doskonale np. przeświadczenie Jeroma, że tylko dzięki niemu i jego ciężkiej pracy ich łódź w ogóle posuwa się do przodu (oczywiście George i Harris mieli takie samo przeświadczenie o swoim wkładzie w tę podróż). Dawno nie śmiałam się na głos czytając książkę a tutaj to mi się przytrafiło kilka razy. Opis pseudopopisów wokalnych jednego z bohaterów jest śmieszny ale gdy dochodzimy do fragmentu, kiedy jedna ze słuchaczek wpada z tego powodu w histerię i trzeba ją wyprowadzić z sali....albo opis nowych planów Związków Wędkarskich (czy jak to się zwie) co do miar połowów (no bo skoro każdy wędkarz koloryzuje, ze złapał taaaaaką rybę, to może oficjalnie przyjąć przelicznik: jedna ryba razy 10) doprowadziły mnie do łez.
Istotna sprawa to tłumaczenie. Moją starusieńką książkę tłumaczył Kazimierz Piotrowski. Właściwie mam ochotę zacząć czytać od początku..... :)

Wrócę po Ciebie - Guillaume Musso


Miało być o miłości, przeznaczeniu, ofiarności itd. Główny bohater Ethan jako młody człowiek znika nagle w tłumie ludzi na ulicy. Oczywiście znika na własne życzenie. Postanawia zacząć wszystko od nowa, gdzieś daleko od rodzinnego miasteczka i najważniejsze - osiągnąć sukces. Dla niego synonimem sukcesu jest jego podobizna na okładce „New York Timesa”. Oczywiście po kilkunastu latach udaje mu się to. Jest bardzo znanym psychoanalitykiem, ulubieńcem Ameryki. Pewnego dnia budzi się na swoim jachcie obok nieznanej mu kobiety. Tłumaczy sobie to balowaniem poprzedniego wieczora i jedzie do pracy. Tego dnia Ethana spotykają same tragedie. W ciągu tego jednego dnia jego życie legnie w gruzach.... a nazajutrz Ethan obudzi się na swoim jachcie obok nieznanej mu kobiety. I tutaj mogę znów napisać zdanie o gruzach w życiu po to żeby zakończyć, że znów obudzi się obok (nadal) nieznanej mu kobiety.

Pisząc w skrócie, miał być koktajl „efektu motyla” z „dniem świstaka”. Wróć. Nie wiem co to miało być bo choć jedno i drugie lubię to przy tej książce Pana Musso straciłam cierpliwość. Postaci są proste jak drut. Wyskakują zza kartki i równie szybko znikają z powieści. Są nam obojętni a przecież mają odgrywać bardzo ważną rolę w tej historii. No, ale rozumiem autora. Jeśli chce się na 400 stronach zawrzeć wszystkie rodzaje literackie od romansu, przez Science fiction, thriller, aż po dramat, to trzeba z czegoś zrezygnować. Najlepiej z budowania postaci. Moje „ulubione” złote myśli nad każdym z rozdziałów zostały przebite przez ilustracje w treści. Co za dużo to nie zdrowo.
Przeczytałam do końca, ale już w połowie historii wiedziałam, że na jakiś czas biorę separację z tym autorem.


czwartek, 5 stycznia 2012

Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami - Wojciech Mann, Krzysztof Materna



Wychowałam się na tym duecie i ich słynnym cyklu MDM. Przeczytałam „RockManna” Wojciecha Manna i byłam zachwycona. Wiadomo było, że w związku z tym tę pozycję też będę musiała mieć. Nie będę budowała napięcia i napiszę od razu: warto było! :-)

To po prostu są wspomnienia z (w większości) wspólnych podróży obu Panów. Wszystkie opisane podróże były raczej zawodowe lub po prostu „za chlebem”. Warto też wspomnieć, że jest to zaledwie maleńki wycinek z tego gdzie byli i co widzieli Panowie W.M i K.M. Kto zna obu Panów zapewne domyśla się, że będzie z przymróżeniem oka, żeby nie powiedzieć bardzo zabawnie. Kto z nas nie słuchał bądź sam nie opowiadał zabawnych anegdot ze swoich podróży np. o tym jak zrobił z siebie „wariata”. I o tym właśnie jest ta książka. Zabawne anegdoty, zabawne pamiątkowe fotki i jeszcze zabawniejsze podpisy pod nimi. A na dodatek wszystko opowiedziane z dużym dystansem do siebie. Takich ludzi lubię i mogę słuchać (w tym przypadku czytać) ich godzinami.
Książka jest ładnie wydana ale niestety muszę przyczepić się do jednej rzeczy. W dużej części napisana jest czerwoną czcionką. I to był chory pomysł. Jeśli ktoś nie jest przekonany do zakupu to zachęcam do wypożyczenia bo jest jeszcze wydanie z 1995 r.!