Czytam sobie książki

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Villas. Nic przecież nie mam do ukrycia – Iza Michalewicz, Jerzy Danilewicz



Nigdy nie byłam, nie jestem i raczej nie będę fanką Violetty Villas. Lubię za to bardzo biografie a że Violetta Villas była bardzo kolorową postacią, to musiałam mieć tę książkę. Już pierwsze strony zatrzymały mnie przy niej przez cały dzień – do póki nie skończyłam.

Można było to zepsuć. Można było napisać patetycznie albo po prostu bujać ile wlezie (przepraszam – koloryzować). Na szczęście autorzy nie są fanami ślepo zapatrzonymi w gwiazdę, i moim skromnym zdaniem, bardzo rzetelnie pokazali gwiazdę Violetty. Z jej zaletami ale też z całą gamą wad. 
Żadną nowością nie będzie to, że artystka była trudna, że wymyślała niestworzone historie na swój temat. Autorzy obalili wiele takich historii, docierając do dokumentów i świadków. Znalazłam też tutaj wiele rzeczy o których nie miałam pojęcia. No i otworzyły mi się oczy. Myślę, że to nie była osoba chimeryczna i rozkapryszona.  Myślę, że to był biedny chory człowiek. A jej chorobę psychiczną od zawsze mylono z okropnym charakterem. Jak tylko odłożyłam książkę na półkę sięgnęłam po komputer i zaczęłam szukać muzyki, zdjęć, filmów. I tu kolejne zdziwienie. Ona miała rzeczywiście wielki talent, tylko niestety nie było tego widać w tych nieszczęsnych przaśnych piosenkach. Wystarczy natomiast posłuchać Traviaty w wykonaniu Violetty Villas i…. rzeczywiście pięknie.

Nigdy nie przypuszczałam, ze wzruszy mnie ta książka. A jednak. Nigdy nie przypuszczałam, że przez tę książkę będę chciała posłuchać Violetty Villas. A jednak. Pies chciał na spacer, kawa stygła, jakieś smsy brzęczały a ja czytałam na jednym wdechu. Świetnie napisane o interesującym człowieku. Brawo.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz