Małżeństwo Emil i Juliette Hazel przeprowadzają się na wieś. Pragną odludnej okolicy, ciszy i spokoju. Nic i nikt nie jest im potrzebny do szczęścia. Mają ponad sześćdziesiąt lat, są na emeryturach i bardzo się kochają. Są ze sobą od dzieciństwa i nadal nie są sobą znudzeni. To kulturalni, wykształceni i delikatni ludzie. Znajdują idealny dom w odludnej okolicy. Są przekonani, ze znaleźli swoje miejsce na ziemi. Mają tylko jednego sąsiada, ale gdy dowiadują się, że to lekarz, nawet w tym widzą zrządzenie losu. Wszystko wydaje się idealne. Już pierwszego dnia sąsiad składa im wizytę. Nikogo to nie dziwi, bo przecież to naturalne. Ot, sąsiedzka wizyta na przywitanie nowych mieszkańców. Wszystko zmieni się już po kilku minutach. Palamede Bernardin, wchodzi, siada i ...... nie raczy wypowiedzieć więcej niż „tak” lub „nie”. Konwersacja jest mocno utrudniona i zaczyna męczyć gospodarzy. Niestety następnego dnia sytuacja ku zdziwieniu Emila i Juliette powtarza się. Trzeciego dnia, również. Kolejnego dnia próbują udawać, że ich nie ma ale sąsiad wali do drzwi z takim impetem, że dają za wygrana i otwierają. Tak zaczyna się opowieść. Potem poznajemy równie odrażającą czcigodną małżonkę Pana Bernardin.
Przyznaję, że mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Mam wrażenie, że moja sympatia skierowała się w przeciwną stronę niż w założeniu autorki. Palamede Bernardin, mimo pokazania go w odpychający sposób (gbur i kawał chama) to dla mnie postać tragiczna. Zakończenie nie zaskoczyło mnie ale niestety trochę rozczarowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz