Na okładce jest nota: Przejmujące studium okrucieństwa dzieci i jego wpływu na psychikę ofiar. Malarka Elanie Risley po latach nieobecności przyjeżdża do Toronto z okazji swej retrospektywnej wystawy. Tu dokonuje rozrachunku z przeszłością; przede wszystkim powraca myślami do lat szkolnych i swoich kontaktów z rówieśnicami – najbardziej dramatycznego doświadczenia jej życia.
Odkąd to przeczytałam chodziła mi ta książka po głowie. Ciągle miałam w planach ją kupić. Na szczęście dorwałam ją w końcu w bibliotece. Piszę „na szczęście” bo spotkało mnie jednak rozczarowanie. Przeczytałam już kilka książek o takiej tematyce. Historie okrucieństwa dzieci wobec swoich rówieśników potrafią przerazić niczym dobry horror a potem trzymać jeszcze przez kilka dni po odłożeniu książki. Tutaj tego zabrakło. Gdyby książka nie była reklamowana tym „studium okrucieństwa” i „kontaktami z rówieśnikami, które miały być najbardziej dramatycznym doświadczeniem bohaterki”, może i moja ocena byłaby inna. A skoro taki jest opis na okładce to ja mówię na to: bzdura do kwadratu. Owszem, z naszej bohaterki pośmiały się trochę dwie jej koleżanki, z którymi się prowadzała i tyle. Do połowy czytałam cierpliwie a potem już tylko żeby skończyć. Z każdą stroną coraz bardziej nie cierpiałam Elanie. To użalanie się nad sobą przez całe życie z powodu dwóch koleżanek, które np. zerwały jej czapkę z głowy i wrzuciły do strumienia. I dodam, że to chyba najbardziej okrutna rzecz, która spotkała biedną Elaine. No rzeczywiście koszmar. Nie jestem żądna krwi i dziecięcego okrucieństwa ale czuję się oszukana notą wydawcy i jestem po prostu zła. Cała ta książka to raczej psychologiczne wywody niezadowolonej z życia „zimnej ryby”.
Ja jestem w połowie, więc mogę jeszcze zmienić zdanie, ale na razie mam odmienne zdanie na temat tej książki. Rzeczywiście, niby nic się nie dzieje, najgorsze co jej robią to wyrzucenie czapki. Natomiast jeśli chodzi o manipulacje, o przemoc psychiczną, o odbieranie koleżance poczucia własnej wartości - oj, te dziewczynki to mistrzynie.
OdpowiedzUsuńOwszem, z punktu widzenia dorosłego ich zabawy nie robią wielkiego wrażenia. Punkt widzenia dziecka jest jednak zupełnie inny.
Zdaję sobie sprawę, że jej koleżanki to świnie i że dla dziecka to był dramat. Zgadzam się z Tobą, że nią manipulowały ale sama się określiła jako osobę dość popularną np. duża ilość walentynek od chłopców. Ona miała wybór. Na tle np. "Innego Eliota" czy "dziewiętnastu minut", jej dramat wygląda słabo. A to, że to miało zaważyć na całym jej życiu jest dla mnie naciągane.
OdpowiedzUsuńFajnie, że różnie to widzimy. Lubię tak :-)
Nie wiem, jak mozna nie dostrzec w tej ksiazce wielkiej tragedii udreczonego dziecka. Czy w dzisiejszych czasach kolezanki musza przypalac kogos papierosami, zeby uznac, ze sa wobec tej osoby okrutne?
OdpowiedzUsuńSlabo mi sie robi jak widze takie podejscie.
Komentujesz moja osobe a nie ksiazke. A o ksiazce masz cos do powiedzenia? Po drugie - czytaj opinie ze zrozumieniem.
OdpowiedzUsuń