Wzięłam ze sobą do pociągu jadąc na urlop. Zazdroszczę osobom zabierającym ze sobą stosy książek. Ja mogłam zabrać tylko jedną i tylko na podróż. I tutaj ta książeczka spełniła swoje zadanie. W sam raz na podróż do i z Zakopanego.
„Półtora roku po śmierci Marleny Dietrich do Berlina trafia dwadzieścia pięć ton jej rzeczy. Są wśród nich szmaty do podłogi, rolki papieru toaletowego i niedopałki, a także egzotyczne ptasie pióra szmuglowane przez granice. Jest też notes. Na ostatniej stronie kilka polskich nazwisk. Wśród nich: Zbigniew Cybulski.”
To nie jest biografia. To raczej reportaż o Marlenie. Sporo o niej od 1945 roku. Jej zapiski, jej listy, rozmowy z osobami, które miały z nią do czynienia, trochę zdjęć. Książka poświęcona w dużej części jej pobytom w Polsce. A swoją drogą: teraz już rozumiem dlaczego jest tak mało zdjęć gwiazdy – nie wolno było robić. A Ci, którzy mieli pozwolenie musieli dać wszystkie do zaakceptowania Marlenie. „Brzydkie” były darte od ręki.
Przyznaję, że nie wiedziałam zbyt dużo o tej aktorce. Miałam wyobrażenie zasadniczej antypatycznej hetery. I po przeczytaniu tej pozycji nie zmieniłam zdania. Ciężki to był człowiek. Czytając, ciągle zadawałam sobie pytanie „dlaczego nikt nie ośmielił się powiedzieć, że najwyższa pora zejść ze sceny”.
Książkę oczywiście polecam. "To się czyta".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz