Czytam sobie książki

wtorek, 12 marca 2013

Jezioro – Arnaldur Indridason


Kolejna zagadka rozwiązywana przez mrocznego Islandzkiego detektywa Erlendura Sveinssona. Tłem dla intrygi jest słynne jezioro Kleifarvatn z którego nie wiedzieć czemu w zastraszającym tempie ubywa wody. I to właśnie za sprawą tego zjawiska, pewnego dnia ukazują się kobiecie badającej zbiornik, ludzkie szczątki. Okazuje się, że ciało zostało obciążone radzieckim nadajnikiem sprzed kilkudziesięciu lat. Cofamy się więc o do lat 50-tych na Uniwersytet w Lipsku. Tutaj poznajemy historię kilku studentów a konkretnie historię ich inwigilacji przez władze wschodnich Niemiec. Jest zakochana para, porwanie ukochanej a to wszystko na tle zimnej wojny. A do tego (tradycyjnie już) tkwiący w wiecznej depresji komisarz Erlendur Sveinsson.
 Moje drugie spotkanie z Arnaldurem Indridasonem i po raz drugi mówię – NIE. Wątek inwigilowania studentów w NRD nudny jak 150. Depresyjny komisarz zaczął w moich oczach być wręcz śmieszny ze swoimi problemami (tym razem ma traumę związaną z zaginięciem przed laty rodzonego brata). Jedyną rozrywką w książkach Arnaldura Indridasona jest dla mnie poprawne czytanie (a raczej przeliterowywanie) imion i nazwisk bohaterów z autorem na czele.

2 komentarze:

  1. A ja z kolei Indridasona uwielbiam, dosłownie. Jeden z moich ulubionych autorów kryminałów. Zawsze wpędza mnie w depresje, za to go kocham :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Depresja to ostatnia rzecz jak mi teraz potrzebna. Chyba w ogóle czuję przesyt sensacją z północy.

      Usuń